#70latWozowni | Zawieszenie codzienności. Rozmowa z Aleksandrą Sojak-Borodo

 

Twoje najwcześniejsze wspomnienie związane z Wozownią to…

Wozownię pamiętam jako miejsce, które odwiedzało się na studiach, gdzie przychodziło się na wystawy – często wspólnie, całym rokiem – ale też na wykłady. Pamiętam cykl PresentAkcje, organizowany przez Małgosię Jankowską, spotkania studentów intermediów z całej Polski. Mimo że wtedy studiowałam malarstwo, uczestniczyłam w tych wydarzeniach jako widz.

 

A kiedy zadebiutowałaś tu jako artystka?

Moja pierwsza wystawa tutaj to Szaleństwo drukarki, które zrealizowałam na piątym roku studiów. Kuratorką była Małgosia Jankowska, wówczas promotorka części teoretycznej mojego dyplomu. Była to wystawa w Laboratorium Sztuki, pomyślanym jako miejsce, gdzie młodzi artyści mogli przygotować profesjonalny pokaz. Niewielkie pomieszczenie Laboratorium – kiedyś przeszklone, z zamkniętymi drzwiami – w zasadzie oddawano nam do swobodnego działania twórczego. Było to dla mnie niezwykle ważne doświadczenie, pierwsze zetknięcie z pracą galerii.

Pomysł na Szaleństwo drukarki był moim autorskim pomysłem, w który Małgosia nie ingerowała i mogłam przygotować tę wystawę tak, jak chciałam. I to był początek mojej drogi artystycznej, choć z drugiej strony wystawa ta wyznaczała też moment zakończenia przeze mnie studiów, bo stała się częścią mojego dyplomu artystycznego, który obroniłam kilka miesięcy później. Inspiracją do tej wystawy był banalny, błędny wydruk. Pomysł narodził się z pomyłki mojej drukarki, która „wypluła” dziwny ciąg znaków. Czasem się to zdarza. Potraktowałam to jako rodzaj ciekawego znaku, który przetworzyłam i naniosłam na całe wnętrze pomieszczenia galeryjnego. Meble były znalezione i przeze mnie przetworzone: pomalowałam je na biało i za pomocą transferów przenosiłam znaki. Przygotowałam na ich bazie także tapety, biurko, animację komputerową, wszystkie sprzęty i gadżety, ulotki, naklejki na płyty. Do niewielkiego wnętrza podeszłam całościowo. W efekcie powstał rodzaj absurdalnego biura z tym czarno-białym znakiem powielonym w mniejszych i większych wzorach. Zależało mi też na tym, żeby była to wystawa, która będzie w jakiś sposób „dzielić się” z widzem. Część gadżetów była więc rozdawana, a teczki czy koszulki z tym wzorem do dziś jeszcze krążą wśród rodziny i przyjaciół.

 

 

Małgorzata Jankowska – inicjatorka wspomnianych przez ciebie PresentAkcji czy Laboratorium Sztuki – to chyba ważna dla ciebie postać, przewijająca się na początku twojej pracy artystycznej.

Współpraca z Małgosią rozwijała się już po ukończeniu przeze mnie studiów i muszę powiedzieć, że była ona dobrym duchem tamtych czasów i osobą, która nas niezwykle inspirowała i wspierała. Myślę, że nie mówię tego tylko w swoim imieniu, ale także w imieniu osób, które w tamtym czasie studiowały czy rozpoczynały swoją drogę artystyczną. Pamiętam też wiele wydarzeń, spotkań, wykładów… Noc dla Performance, w której braliśmy udział u boku doświadczonych performerów. Zawsze to były doświadczenia, które nas mocno dowartościowywały jako młodych artystów.

Kolejnym dużym projektem realizowanym w Wozowni, w którym brałam udział, była wystawa Słodycz i zwątpienie. To znów była inicjatywa, którą Małgosia wsparła od strony kuratorskiej, a pomysł był oddolny. Wspólnie z Joasią Wróblewską przyszłyśmy z pomysłem zrobienia wystawy, która wychodziła od prac związanych z czekoladą. Małgosia nadała temu poważniejszy ton, wymyśliła tytuł wystawy, doprosiła też innych artystów i z tej luźnej idei zrodził się projekt zrealizowany w dolnej sali galerii. Na wystawie Słodycz i zwątpienie pokazywałam prace, na którą pomysł był też dość szalony. W pewnym sensie to była kontynuacja tego myślenia, które pojawiło się wcześniej w Szaleństwie drukarki, czyli pracy, opierającej się na multiplikacji drobnych elementów – w tym przypadku kostek czekolady. Pamiętam zabiegi Małgosi, żeby pozyskać materiał do wykorzystania, bo chodziło przede wszystkim o to, aby użyć czekolady, która jest pewnym odrzutem i nie będzie już zjedzona. Firma Terravita udostępniła wówczas kilka czy kilkanaście worków białej i czarnej czekolady, połamanych kostek, które świetnie nadawały się do zbudowania tej pracy. Jedna ze ścian dolnej sali była nimi wyłożona, układając się w kształt mandali. Oprócz tego efektu mozaikowości, czuć było silny zapach. Część czekolady była o smaku kawowym i ten zapach był bardzo intensywny. Jedną z najlepszych recenzji mojej pracy, jakie kiedykolwiek usłyszałam, były słowa chłopca, który wszedł na wystawę i krzyknął: „Mamo, jestem w raju!”. Ta praca opierała się na inspiracjach baśniowych, opowieści o Jasiu i Małgosi i domku z piernika, ale bardzo istotny był też sam proces układania. Do dziś zresztą większość projektów, które realizuję, opiera się na żmudnej monotonnej pracy. Może wydawać się ona wykonywaniem bezsensownych czynności, ale dla mnie jest to moment zawieszenia – zawieszenia codzienności. Tu było podobnie. Ten moment układania kostek jedna po drugiej i planowania układu geometrycznego, to była praca, która wyłączała mnie ze świata zewnętrznego. Prawie przez tydzień mieszkałam w galerii. Nawiązywała się wówczas współpraca z innymi artystami biorącymi udział w wystawie, którzy pomagali mi przy tej realizacji, ale też panie pracujące w Wozowni wspominają do dziś tę pracę jako dzieło wspólne.

 

 

Słodycz i zwątpienie to rok 2008 – cezura ważna dla ciebie również dlatego, że zaczęłaś wówczas współpracę z galerią na zupełnie innej płaszczyźnie niż do tej pory. 

Ten rok był dla mnie o tyle istotny jeżeli chodzi o współpracę z Wozownią, że w tym samym czasie rozpoczęliśmy cykl wystaw studenckich Rysować, gdzie w zupełnie innej roli występuję do dzisiaj – w roli kuratorki, opiekunki merytorycznej tych wystaw. Przy tej okazji miałam możliwość poznać galerię z nieco innej strony.

Początek tej współpracy był bardzo spontaniczny. Idea wyszła od profesora Bogdana Chmielewskiego – to on był pomysłodawcą tych wystaw, które do dziś organizujemy jako Katedra Rysunku UMK. Zaproponował ogólnopolski przegląd rysunku studenckiego, a ponieważ była to inicjatywa, która narodziła się nagle, szukaliśmy miejsca, gdzie można było tę wystawę zrobić. Zależało nam na profesjonalnej galerii. Wówczas pani dyrektor [Anna Jackowska] pomiędzy wystawami znalazła dla nas termin, żeby przygotować pierwszą edycję Rysować, która trwała niecałe dwa tygodnie w dolnej sali. Inicjatywa okazała się sukcesem, bo rzeczywiście mieliśmy odzew z uczelni artystycznych, studenci z całej Polski przysłali prace. Udało nam się pokazać różne postawy, to jak rysunek wygląda na poszczególnych uczelniach. Od 2008 roku z krótką przerwą – bo jedna edycja odbyła się na Wydziale Informatyki i Matematyki UMK – wszystkie wystawy organizowaliśmy tutaj, w Wozowni. Stopniowo nabierały one także rozmachu w sensie przestrzeni. Pierwsze edycje odbywały się corocznie jako przeglądy ogólnopolskie, a od 2012 roku wystawa powoli przeradzała się w wydarzenie międzynarodowe. W tej chwili organizujemy ją jako biennale i „opanowujemy” całą przestrzeń Wozowni, czyli obie sale, jak również mniejsze pomieszczenia. Występujemy tutaj w roli osób, którym przestrzeń jest użyczona i możemy w pełni realizować swoje pomysły na poszczególne edycje. Dla studentów ważne jest to, że mogą pokazać swoje prace w profesjonalnej galerii – nie jest to przestrzeń akademicka czy związana z dydaktyką, gdzie studenci często się prezentują, ale jest to wystawa otwarta, w przestrzeni miasta. Często jest to dla nich jedno z pierwszych doświadczeń związanych z pokazywaniem prac w takim miejscu.

 

Co stanowi o specyfice Rysować?

Wystawy Rysować od początku swojego istnienia stały w opozycji wobec tradycyjnych konkursów rysunkowych, gdzie często są ograniczenia dotyczące formatu czy techniki. My rysunek – zarówno podczas prowadzonych zajęć, ale także przy okazji tych wystaw – chcemy pokazywać bardzo szeroko. Każda z edycji ma jakieś konkretne hasło wywoławcze, natomiast nie ograniczamy zupełnie formatu prac i formy. Podczas wszystkich edycji pojawiały się tradycyjne, klasyczne rysunki, często bardzo perfekcyjne. Wśród tego typu prac, które zapadły mi głęboko w pamięć, są portrety Kasi Karolak – jej dyplom, rysowany w sposób bardzo realistyczny. Zwiedzający wystawę wręcz nie wierzyli, że to jest rysowane białą kredką na czarnym tle. Dwa lata temu pokazywaliśmy też perfekcyjne rysunki z Charkowa. To były gigantyczne akty, w stylu XIX-wiecznym, których u nas się już nie rysuje. Zawsze ten rysunek klasyczny staramy się jednak zderzać ze współczesnymi mediami, animacjami, działaniami performatywnymi…

 

 

Jakich artystów, jakie prace z tych wszystkich edycji szczególnie zapamiętałaś?

Ponieważ jest to konkurs otwarty na studentów i absolwentów z ostatnich dwóch lat, są tacy uczestnicy, którzy wracają kilkukrotnie. Jednym z nich jest Jakub Jernajczyk, artysta wrocławski, absolwent matematyki i grafiki. Swoją sztukę przekłada na konkretne wzory czy teorie matematyczne, tworząc interaktywne prace graficzne. Są też tacy uczestnicy, którzy robią oszałamiające kariery artystyczne. Np. Łukasz Surowiec zaczynał swoją przygodę właśnie na naszych wystawach. Ewa Juszkiewicz, która w tej chwili zajmuje się malarstwem i sprzedaje swoje prace za ogromne sumy, pokazywała u nas animację, jeszcze studencką. Lubię do tych prac wracać i pokazuję je też czasami studentom jako przykłady początku drogi. Pamiętam też takie prace, które pojawiały się głównie w pierwszych edycjach – teraz jest tego mniej – opierające się na wspólnym działaniu czy grach miejskich; działaniach nie w przestrzeni galerii, ale właśnie w przestrzeni publicznej. W pierwszej edycji brała udział grupa Koleżanki w składzie Katarzyna Drewnowska-Toczko, Agnieszka Dolat, Joanna Frankowska, Danuta Jeziorska, Kamila Klimczak, Olga Łaska, Katarzyna Malejka i Anna Paula Szmeichel. Wówczas były to dziewczyny z trzeciego czy czwartego roku. Przygotowały grę miejską dla uczestników spoza Torunia, którzy mogli przemieszczać się po mieście ze świetnie zaprojektowaną mapą i rozwiązywać przygotowane przez nie zadania, żeby oswoić się z przestrzenią.

 

 

Przez te wszystkie lata nagromadziło się wiele prac, które pozostały w pamięci. Jest ich bardzo dużo. W 2018 roku, podczas ostatniej edycji, przygotowałam podsumowanie na dziesięć lat tych wystaw i stworzyłam prawie dwugodzinną prezentację. Takie wracanie i sięganie do archiwalnych prac jest zawsze ciekawe. Ciekawe jest też to, że pewne tematy wracają, nieustannie są przez studentów na nowo przerysowywane czy reinterpretowane – są to wątki dotyczące rodziny, poszukiwania tożsamości… Są też takie prace, które łączy ten sam temat, choć w zupełnie inny sposób zaprezentowany. Podczas drugiej edycji mieliśmy realizację z Lublina autorstwa Pawła Korbusa i Marii Pokrzyc – bardzo intymne wideo, które opierało się na łączeniu punktów, a tak naprawdę znamion na ciałach artystów. Cztery lata temu Alina Śmietana, wówczas studentka pierwszego roku, przygotowała performance Połącz punkty, gdzie stała naga, a zwiedzający wystawę te punkty, czyli znamiona, łączyli dosłownie na niej. Często pojawiają się takie ciekawe dialogi między różnymi pracami i to sprawia, że te wystawy mi się nie nudzą. Przy każdej edycji jest jakieś nowe odkrycie. Ciekawe są też sytuacje, kiedy artyści wracają po latach z zupełnie nowymi pomysłami. Przy każdej kolejnej edycji pojawiają się też nowe akademie czy uczelnie, które uczestniczą w wystawie. Zawsze to jest jakaś niewiadoma i duża przygoda. I jest nam bardzo żal, że nie możemy pokazać wszystkiego. Mimo że mamy tutaj dużą przestrzeń do dyspozycji, zawsze musimy zrobić dużą selekcję, bo połowę przysyłanych prac musimy odrzucić. 

 

Rysować to nie tylko wystawa, ale także konkurs z nagrodami, a Wozownia również partycypuje w ich przyznawaniu.

Od 2018 roku Wozownia postanowiła przyznawać nagrodę specjalną w konkursie Rysować w postaci indywidualnej wystawy dla jednego z uczestników. Również od początku trwania wystaw zapraszamy panią dyrektor do obrad jury oraz przyznawania nagród. W jury są także wszyscy pracownicy Katedry Rysunku. Indywidualna wystawa w galerii to jedna z atrakcyjniejszych nagród. Mimo że są także nagrody finansowe, to widzę, że dla uczestników nagroda w postaci wystawy jest magnesem, bo mogą później pokazać większy wycinek swojej twórczości. W zeszłym roku wyróżnienie Wozowni dostała Paulina Broma z projektem #ściana. Teraz przed nami kolejna edycja i również mamy w galerii zarezerwowany termin w 2021 roku na indywidualną wystawę nagrodzonego uczestnika tegorocznego Rysować.

 

 

 

Jako kuratorka Rysować musisz mierzyć się z tą specyficzną, trudną przestrzenią wystawienniczą, jaką dysponuje galeria. Jak sobie z tym radzisz?

Jeżeli chodzi o przestrzeń, Wozownia jest na pewno wyjątkowa. Nie jest przestrzenią „czystą” i zawsze – przy okazji aranżacji wszystkich wystaw – trzeba wziąć pod uwagę te słupy, które dominują zarówno w górnej, jak i w dolnej sali. Wydają mi się elementem ciekawym, uzupełniającym prace nad aranżacją wystaw i niejednokrotnie ta specyfika Wozowni dawała możliwości, żeby jakieś prace przygotować konkretnie w odniesieniu do tych słupów. Zresztą pamiętam wiele takich wystaw, które w bardzo trafny sposób wpisywały się w tę przestrzeń i zapadły mi w pamięć. Pamiętam wystawy Jana Berdyszaka, Krzysztofa Mazura, Mariana Stępaka, gdzie słupy stawały się bezpośrednio bohaterami tych aranżacji. Zawsze jest to wyzwanie dla artystów, którzy wchodzą w tę przestrzeń. Nie wystarczy tu zawiesić czegoś na ścianie, tylko trzeba pokombinować i mieć pomysł na to, jak tę przestrzeń „ograć” lub „obudować” swoim pomysłem. Bo nie da się sprawić, żeby ona zniknęła. Dlatego myślę, że wiele wystaw, które tutaj powstaje, nawet jeśli są to wystawy prezentowane także w innych galeriach, w tej przestrzeni są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju.

Z tą przestrzenią przyszło mi się także zmierzyć ostatniej jesieni, przygotowując wystawę Podniebniki. Chociaż była wymyślona i zaplanowana dużo wcześniej, wejście do dolnej sali i bezpośrednia praca z tą przestrzenią zmusiły mnie do pewnych modyfikacji wcześniejszych założeń i nauczyły pokory. To było bardzo ciekawe i intensywne doświadczenie, podobne zresztą do wcześniejszych, związanych z pracą nad innymi wystawami w Wozowni. Tylko tym razem moje „zawieszenie codzienności” trwało blisko dwa tygodnie. Dwa tygodnie, które spędziłam na pracochłonnej aranżacji wystawy, pokrywając – dzięki pomocy zarówno pracowników galerii, jak i moich przyjaciół – ściany dolnej sali oknami-niebami i zawieszając w przestrzeni między słupami kilkaset modeli bloków, tytułowych „podniebników”. Było mi niezmiernie miło, gdy odwiedzający wystawę zwracali uwagę na sposób jej aranżacji, twierdząc, że udało mi się zaczarować, odmienić tę dobrze im znaną przestrzeń galerii.

 

Rozmawiała Natalia Cieślak

 

 

wróć