Adrian Kolerski: „Osiedlowy Dom Kultury”

 


Adrian Kolerski: „Osiedlowy Dom Kultury”

28.06–25.08.2019

otwarcie wystawy: 28.06 (piątek), godz. 18.00 / wstęp wolny

kuratorka: Natalia Cieślak

 

Wystawa „Osiedlowy Dom Kultury” Adriana Kolerskiego to pełna osobistych odniesień opowieść o kulturotwórczej roli małych, osiedlowych wypożyczalni wideo – kultowych miejsc, które odcisnęły niezatarte piętno na pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków. Choć artysta funduje nam swoistą podróż w czasie do lat 90., nie interesuje go ani proste kopiowanie estetyki tamtej dekady, ani „wywoływanie duchów” miejsc, które już nie istnieją. Kolerski dowodzi natomiast, że w wypożyczalniach wideo kumulowały się zjawiska, realizujące potrzeby kulturowe mieszkańców blokowisk. Widzi w nich nawet instytucje równoważne z centrami artystycznymi. Jak podkreśla: „Wypożyczalnie były swego rodzaju osiedlowymi domami kultury. Były to miejsca skupiające ludzi, którzy wymieniali się opiniami, dyskutowali, poznawali dorobek popkultury. Dla mnie to szczególnie ważne miejsce, udostępniające nie tylko filmy – ruchome obrazy – ale również okładki, które namiętnie oglądałem”.

Rolą centrów kultury jest m.in. rozbudzenie kreatywności młodych ludzi oraz wyposażenie ich w wiedzę i doświadczenia, dające podbudowę pod ich dalsze twórcze życie. Właśnie tak pokrótce można by opisać wpływ, jaki na Kolerskiego wywarła wypożyczalnia wideo, znajdująca się na szczecińskim osiedlu, gdzie mieszkał. Spotkanie z wizualnością tej przestrzeni wiąże się w jego przypadku z początkiem fascynacji obrazem jako takim. Oglądanie dynamicznych kompozycji umieszczanych na pudełkach z kasetami z horrorami czy filmami sci-fi artysta porównuje z kartkowaniem albumów z reprodukcjami dzieł sztuki. W obu przypadkach obrazy stanowią impuls pobudzający wyobraźnię, a także punkt wyjścia do snucia domysłów nad stojącymi za nimi historiami. Z drugiej strony pusta kaseta wideo – tabula rasa czekająca na nagranie i wypełnienie nową treścią – to odpowiednik białego płótna, które dopiero pokryje obraz.

„Osiedlowy Dom Kultury” może być odbierany jako lekki wyłom w dotychczasowej twórczości Kolerskiego, znanego przede wszystkim jako autor restrykcyjnych pod kątem formalnym i konstrukcyjnym, minimalistycznych kompozycji malarskich. W gruncie rzeczy jest to jednak wystawa, ukazująca dwa obszary: źródła twórczości artysty oraz rezultaty, w kierunku których owe pierwsze fascynacje wyewoluowały. Stanowi ona zalążek (albo używając filmowej nomenklatury „trailer”) większego, podszytego autobiograficznie projektu, będącego wglądem w proces formowania się artystycznej samoświadomości twórcy. To także zapowiedź historii o tym, jak owa samoświadomość jest pogłębiana na drodze doświadczeń, pod wpływem różnych inspiracji oraz napotkanych ludzi.

 

Adrian Kolerski (1986) – zajmuje się malarstwem i obiektem. W 2012 roku obronił tytuł magistra sztuki na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W latach 2015–2017 pracował na stanowisku asystenta w Katedrze Multimediów na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Od 2017 roku jest asystentem w Katedrze Malarstwa na Wydziale Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie. Stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2018). Wystawiał m.in. w Zonie Sztuki Aktualnej, Bunkrze Sztuki, BWA Warszawa i Fundacji Stefana Gierowskiego. Mieszka i pracuje w Krakowie.

 

 

ROZMOWA Z ADRIANEM KOLERSKIM:

 

Natalia Cieślak: Dość wcześnie wiedziałeś, że chcesz zajmować się sztuką, prawda?

Adrian Kolerski: Tak, od kiedy byłem dzieckiem.

 

Co wpłynęło na tę decyzję?

Na początku lat 90., gdy byłem mały, często przychodziłem do wujka, brata mojej mamy, absolwenta Liceum Plastycznego w Szczecinie. Był plastykiem zajmującym się głównie wystawiennictwem. Przychodziłem „pomagać”. Mieszkaliśmy dwa bloki od siebie – ja w piętnastce, on w trzynastce. Z dzieciństwa pamiętam zapach farb olejnych i rozpuszczalników, ubrudzone farbą, metalowe, prążkowane puszki po owocach, zasprejowane kartonowe szablony obok świeżo wykonanych szyldów sklepów spożywczych, stosy wycinków przyklejonych do szafek, skalpele do papieru z chropowatą rączką, pędzle i wałki w słoikach z rozpuszczalnikiem, kasety magnetofonowe i VHS, miesięcznik „Fantastyka”, albumy ze sztuką i projektowaniem graficznym, które przeglądałem, rozmowy o filmach i muzyce, grających w tle Kraftwerk lub Vangelisa. Bardzo mi się to wszystko podobało. Też tak chciałem.

Z biegiem lat zacząłem przynosić wujkowi do wglądu moje prace. Pamiętam, jak kiedyś pogratulował mi rysunku. Przedstawiał miecz Conana Barbarzyńcy z filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. Właściwie studium rękojeści tego miecza. Pełne detali i smaczków takich jak zdobienia, ornamenty, wyszczerbienia metalu itd. Zrobiło to na nim wielkie wrażenie.

 

Conana oglądałeś na wideo?

Tak. Namiętnie przesiadywałem w wypożyczalni kaset. To był swego rodzaju osiedlowy dom kultury, miejsce skupiające ludzi, którzy wymieniali się opiniami, dyskutowali, przebywali wśród dorobku popkultury. To był początek lat 90. Internetu nie było. Wszystko funkcjonowało inaczej. Nie było możliwości sprawdzenia, czy dany film jest dobry, czy nie. Ludzie więc o nich rozmawiali, tworzyła się pewna mała, osiedlowa krytyka. Kontakt był bardzo bezpośredni.

Jednak wypożyczalnia to dla mnie szczególnie ważne miejsce, nie tylko dlatego, że udostępniała filmy. Chodziłem tam i obsesyjnie oglądałem okładki. Pamiętam, że były różne formy ich prezentacji. Albo stały na półkach w pudełkach, albo wypełniały specjalne segregatory, które kartkowało się jak album z malarstwem. Uwagę przykuwały zwłaszcza okładki do filmów z gatunku horroru czy science fiction. Charakteryzowały się dużą dynamiką. Przedstawiały zazwyczaj surrealizujące obrazy, odległe obce pejzaże czy nastrojowe lub niepokojące senne wizje. Składały niejako obietnicę wspaniałych doznań wizualnych w trakcie seansu. Często okazywało się, że ilustracja jest dużo ciekawsza niż zawartość kasety, która ostatecznie nie dorównywała oczekiwaniom. Był to zresztą bardzo przemyślany chwyt, mający na celu zwabienie „ofiary” atrakcyjnym opakowaniem.

Oglądając okładki wyobrażałem sobie, o czym może być dokładnie ten film, jaki może być przebieg zdarzeń – była w tym cząstka kreatywności, potrzeba snucia domysłów… Jako chłopiec nasiąkłem tymi obrazami.

 

To „nasiąknięcie” stanowi punkt wyjścia wystawy „Osiedlowy Dom Kultury”, którą prezentujesz w toruńskiej Wozowni.

Poniekąd. W tym projekcie oczywiście odwołuje się do fenomenu, jakim były wypożyczalnie kaset wideo. Wystawa w Wozowni łączy jednak dwa, z pozoru odległe światy: filmy wideo i ich okładki-ilustracje oraz abstrakcję.

Pojawia się tu wielkich rozmiarów „mozaika” z okładek różnych filmów wideo, stanowiących część mojej kolekcji. Składa się ona z kilkuset kaset z gatunków sci-fi, horroru czy fantasy. Wyłącznie te wczesne wydania, które sam pamiętam z wypożyczalni, te, z którymi łączy mnie wizualna więź – żadnych reedycji. Wybór opierał się głównie na okładkach, do których specjalnie powstawały ilustracje. Były małymi dziełami sztuki. Dziś materiały promocyjne filmu powstają na bazie banalnych i szalenie nudnych kompilacji zdjęć – w tamtych czasach autorzy okładek czy plakatów mieli swobodę i z niej korzystali.

 

A co z abstrakcją?

Początków zainteresowania abstrakcją upatruje u siebie z kolei w fascynacji prostymi grafikami na szyldach wypożyczalni oraz tymi na opakowaniach „czystych” kaset wideo. Każdy, kto chciał nagrać film lub ulubiony program, miał takie w domu. Wszystkie opakowania pokrywały abstrakcyjne, geometryczne kompozycje, które prezentowały np. spektrum kolorystyczne w prostokącie lub zarysowywały siatkę perspektywiczną, sygnalizując uciekanie w przestrzeń. Te wszystkie nienarracyjne ilustracje budziły moją ciekawość. Sygnalizowały, że rejestrowanie obrazu wynika z technologii, że łączy się z wiedzą naukową, że wynika z praw fizyki – dziedziny, o której wówczas nie miałem pojęcia. Te intrygujące grafiki postawiły przede mną kilka znaków zapytania i wzbudziły podskórne przekonanie, że obraz to coś więcej niż ilustracja. Już wtedy dostrzegłem, że działają one w zupełnie inny sposób niż okładki filmów z wypożyczalni. Różniły się od nich, bo „podpowiadały”, że na kasetach można zapisać cokolwiek się tylko zechce. Kasety zaś były materialnymi obiektami. Nośnikami. Zupełnie jak puste płótno, które dopiero stanie się obrazem. 

 

W dwóch pracach prezentowanych na wystawie odnajdziemy wyraźne odwołania do źródeł Twojego zainteresowania abstrakcją, czyli wspomnianych przed chwilą szyldów i grafik z opakowań „czystych” kaset. Pojawiają się tu jednak również obrazy – a może bardziej obiekty – w których w abstrakcję idziesz dużo dalej.

Bardzo cenie sobie zredukowane formy graficzne, jakie kiedyś funkcjonowały zarówno w szyldach, jak i np. projektach opakowań. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wybór takich a nie innych rozwiązań wynikał często z pewnych ograniczeń technologicznych lub oszczędności w produkcji i dystrybucji. Niemniej były one częścią „pejzażu” tamtych czasów. Prezentowane na wystawie szyld i kolaż grafik z opakowań „czystych” kaset odwołują się do tej estetyki. Urwany szyld nawiązuje do zmierzchu wypożyczalni wideo jako pewnego zjawiska. Zrealizowałem go dokładnie w taki sam sposób jak robił to mój wujek, czyli za pomocą szablonów, wałków i przemysłowych farb olejnych na drewnianej płycie. To taki ukłon w stronę jego pracy.

Z kolei moje aktualne realizacje, obrazy-obiekty, są pokłosiem osobistej historii, do której odwołuję się na wystawie. „Osiedlowy Dom Kultury” pokazuje dwa skrajne punkty szerszego, rozwijanego przeze mnie projektu. Dzieli je dwadzieścia lat, a mimo to widoczne są miejsca styku. Choćby to, że bardzo istotne jest dla mnie istnienie obiektów sztuki. Potrzebuje ich fizycznej obecności. Dlatego powstały prace „Kapsuły / sarkofagi (na obrazy)”.

 

A skąd pomysł na cykl „Forma osiedlowa”, który tworzysz od prawie dwóch lat? I dlaczego taki tytuł?

Materiałem wyjściowym są tu materace, kanapy czy tapczany. Osiedlowa młodzież często  adaptowała te meble, których ktoś pozbywał się z domu, i robiła z nich miejsca spotkań. Kanapa na boisku pełniła ważną rolę w małej społeczności. A jako że materiały, z których zbudowane było nasze otoczenie, pamięta się doskonale i jest się na nie uwrażliwionym, do wykonania serii obiektów postanowiłem wykorzystać dokładnie takie sprężyny, jak te z owych kanap. Łączę je z transparentnym płótnem – jednym z podstawowych materiałów, jakich używam w mojej praktyce artystycznej.

Jakkolwiek może to dziwnie zabrzmi, wierzę, że wokół działalności artystycznej może wytworzyć się platforma komunikacji, podobnie jak wokół wspomnianej wyżej osiedlowej kanapy. „Forma osiedlowa” ma także silnie materialny charakter. Jest to wspólny mianownik serii. Istotne jest dla mnie powiązanie sztuki, a więc tego, czym się aktualnie zajmuję, oraz  tego, z czego ona wyrasta. „Forma osiedlowa” to osobisty obraz minionego czasu i przebytej drogi, która prowadzi od realiów podwórkowych do realiów artystycznych. Zawsze jednak dzieje się to w oparciu o bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem, miejscem lub przedmiotem.

 

Niedawno – na marginesie przygotowań do wystawy w Toruniu – otworzyłeś w Szczecinie wypożyczalnię kaset wideo.

Chciałem na moment przywrócić do życia to miejsce. Myślałem o tym jako o rzeźbie w przestrzeni publicznej, pomniku na chwilę. Był to wyraz osobistego entuzjazmu i sentymentu. Odniosłem wrażenie, że niektórzy ludzie przecierali oczy ze zdumienia, widząc wypożyczalnię kaset wideo pod koniec drugiej dekady XXI wieku. W ramach otwarcia uzupełniłem jej konwencjonalne wyposażenie o pracę pt. „Motion Picture”. To seria realizacji wideo nagranych na kasety VHS, przedstawiających obrazy malarskie. To filmy nakręcone cierpliwie, zupełnie tak, jakbyśmy okiem kamery bardzo wnikliwie oglądali płótna. Kasety z nagraniami miały swoje pudełka i ręcznie wykonane okładki. Drugim wariantem „Motion Picture” były niewielkie obrazy, także z osobnymi pudełkami, które można byłoby ewentualnie wypożyczyć do domu.

 

Wspomniałeś, że wystawa prezentuje dwa skrajne punkty, stanowiące klamry większego projektu. Czy to znaczy, że stoi za tym jakaś dłuższa narracja? Co jest jej istotą?

To, co prezentuję w Wozowni, jest zapowiedzią – trailerem – bardziej rozbudowanego projektu, który zrealizuję w całości w przyszłym roku. Wystawa sięga do początków, czyli wczesnych inspiracji, i pokazuje to, co aktualnie tworzę, a co uwarunkowały te inspiracje. Mogłoby się wydawać, że takie zestawienie – obrazy-obiekty abstrakcyjne oraz kasety wideo i szyldy – będzie rodziło zgrzyt, ale za decyzją o posłużeniu się takim zabiegiem stała chęć pokazania, że abstrakcja czy nienarracyjne, niefiguratywne malarstwo nie musi być wyłącznie „filozoficzne”, nie jest zawsze wynikiem jakichś wzniosłych, górnolotnych rozważań. Swój rodowód może wywodzić ze zwykłych rzeczy.

 

„Osiedlowy Dom Kultury” wydaje się lekkim wyłomem w twojej dotychczasowej twórczości. Skąd ten zwrot?

Chciałem, aby ten projekt był pewnym odskokiem od dotychczasowych wystaw, ale nie na zasadzie kaprysu, fanaberii czy jakiejś zgrywy. Bardziej chodzi o punkt widzenia, coś, co odkryłem na nowo. Jak to się stało? Po latach spędzonych w Krakowie, znów jedną nogą jestem w Szczecinie, gdzie zacząłem pracę na Akademii Sztuki. Wróciłem także na osiedle, na którym się wychowałem. Kontakt z ludźmi, miejscami i rzeczami z przeszłości – jak gdyby z innego, poprzedniego życia – jest dla mnie bardzo ożywczy. Jedne rzeczy dobrze pamiętam, bo pielęgnowałem je w pamięci, inne odkrywam na nowo. Dopiero teraz dostrzegam, że pobyt w Krakowie – mimo że był oczywiście rozwijający – sprawił, że starałem się wyzbyć przeszłych wpływów. Najsilniej poczułem to dopiero teraz, po powrocie w rodzinne strony. Podczas częstych wizyt w Szczecinie dostrzegłem, jak wiele tutejszych historii znalazło jednak ujście w postaci moich dzisiejszych prac.

 

wróć